piątek, 22 sierpnia 2014

Kozia Przełęcz - w końcu!


Pierwsze podejście do tego szlaku było nieudane, bo w ubiegłoroczny wrześniowy weekend Piątka biła akurat jakieś guinessowskie rekordy w wydawaniu gleby i dla nas już nie starczyło. Drugie - bo zima nam się łaskawie przeciągnęła do czerwca i podejście wówczas pod łańcuchy od Pięciu Stawów, nie wiem, czy bardziej odważne, czy głupie, musiało zakończyć się odwrotem.

Na Koziej już kiedyś byłam, w ramach OP, ale uwidziało mi się zrobić szlak na przełaj. A jak mi się coś uwidzi, to raczej nie ma zmiłuj.

Miał być deszcz. Nic nowego w te wakacje, co nie? Miała być też jednak przymusowa bardzo wczesna pobudka, gdyż tego dnia akurat przez Bukowinę, czyli naszą noclegownię przetaczać się miało nieszczęsne Tour de Pologne. Gospodarze zdawali się nieco przesadzać ostrzegając nas przed czymś na kształt apokalipsy zanoszącej się ciągnąć na przestrzeni prawie całej doby. Nie przesadzali.

Do samochodu załadowaliśmy się w parę minut po czwartej nad ranem, w Zakopanem byliśmy grubo przed piątą, na szlak wyszliśmy... jakoś koło szóstej. I nie, nie wpadliśmy w dziurę na Krupówkach, nie dosypialiśmy, nie pobłądziliśmy na drodze do Kuźnic. Nie. My po prostu szukaliśmy parkingu. Jakiegokolwiek kurcze parkingu w Zakopanem. Wiecie, takie miejsce, żeby można było auto zostawić. Już kij z tym, czy darmowego, czy płatnego, a jeśli płatnego, to ile. Praktycznie całe miasto obwieszone było znakami o zakazie parkowania i groźbie holowania, w razie złamania tego zakazu. Płatny (i to słono płatny) parking tuż przy Kuźnicach - też nieczynny. A jak nie wisiały znaki, to wisiały papierowe plakaty na płotach. Właściwie to już zrezygnowaliśmy i jechaliśmy gdzie indziej, gdy dostrzegliśmy BRAK znaku przy zatoce nieopodal Krupówek.

Gdzie Krupówki, a gdzie Kuźnice... No nic, wygramoliliśmy się i leziemy. Trafił się taksiarz, co za niewielką kasę dowiózł nas do celu (do Kuźnic, nie na Kozią Przełęcz ;) ). A że na do widzenia wziął nas za studentów, to humory nam się zdecydowanie poprawiły. Aaaa no i budka była jeszcze oczywiście nieczynna, więc co wydaliśmy na taksę, odbiliśmy na biletach ;).

Las poranny, pusty, mroczny, rojący się od niedźwiedzi. No dobrze, tylko w mojej wyobraźni. W większej grupie maszeruje się miło, wesoło i jakby szybciej. Na Halę docieramy hop siup i cooooś tam nawet z niej widać.





 Trening przed wieczorem ;)

W schronie kawusia, żarełko i odpoczynek. Marnie mi się widzi ta Kozia, ale co tam, przed nami tydzień w Tatrach, nie uda się dziś, to może kiedy indziej  (śmiesznie to brzmi z perspektywy dwóch tygodni po serii wycofów).

Zbieramy dupska i ruszamy. Do stawu żwawo, za stawem spory kawałek w sumie też. Pustawo, chmurno, klimatycznie. Jak nie lunie, będzie git.

Czarny Staw Gąsienicowy od przodu i... od d*** strony :P

Wieczna Tułaczka  i ja na szlaku ;)

Rozwiało się, coś widać - pykamy foty!

Znajdź kozę!


Są i Góry z dzieckiem :D


Zmarzły Staw pod Zawratem



Za rozstajem szlaków trochę pod górę. Bez zauważalnych trudności, chociaż jakieś tam maleńkie kominki czy prożki się trafiają. W sumie od strony Hali do Koziej Przełęczy jedyną zauważalną i powiedzmy, że konkretną trudnością jest spora skalna płyta, którą trzeba pokonać. Śliska w ciul, zwłaszcza w taką pogodę. No ale... jest tam łańcuch. Nasze problemy wynikają głównie z tego, że jakoś tak wyszło, że idziemy... obok :D.

 Obłańcuchowana płyta, w dole Stawy: Zmarzły i Czarny Gąsienicowy




Za płytą znowu czeka nas trochę niespecjalnie trudnego podejścia. Widać już przełęcz. Ścieżka wbija się w wąski, mocno ograniczony, lekko stromy i kruchy teren. Ale znowu - są łańcuchy. Ja się ich łapię głównie dlatego, że co chwilę robię zdjęcia i nie chcę przez nieuwagę polecieć. Generalnie jakoś bardzo trudno to nie jest.






Parę skalnych stopni, kominków, łańcuszków i jesteśmy na Koziej Przełęczy. No super. Tylko, że żeby odhaczyć sobie ten szlak i żeby nie śnił się po nocach przez kolejne miesiące, trzeba jeszcze zejść na stronę Piątki. Do samej Doliny i potem w dół do Palenicy iść nie zamierzamy, bo dziś przecież komunikacyjna katastrofa spowodowana przez kolaży, a my mamy auto nie gdzie indziej jak na samiuteńkich prawie Krupówkach. Toteż trzeba zejść do końca łańcuchów, aż do Dolinki Pustej, potem wrócić na Przełęcz i znów przez okolice Czarnego Stawu Gąsienicowego na Halę. Chmurzy się, czasem coś widać, to znów nalatuje na nas chmura, ale póki co nie pada, a czas mamy dobry. Wyzwanie podjęte, złazimy.


I zaczyna się zabawa. No wreszcie. Powiem tak - zejście z Koziej na stronę Pięciu Stawów jest dość trudne. Nie sram się już generalnie w górach byle czym, nie miewam blokad na letnich szlakach i tu też nie miałam. Ale, żeby zejść sprawnie i bezpiecznie musiałam się trochę nagimnastykować i pomyśleć. W pamięci utkwiło mi chyba głównie jedno miejsce - dość mocno naszpikowane klamrami. Bez nich przejście tego kawałka w dół przy umiejętnościach wyłącznie turystycznych byłoby raczej niemożliwe (nie mam tego fragmentu na zdjęciach). Ogólnie - cała trasa z Koziej Przełęczy do Pustej Dolinki daje odczuć, czym jest grawitacja. Co dla mnie oczywiście kategoryzuje ten szlak do katalogu tych, które dają duuuużo frajdy.



W Dolince Pustej dłuższy odpoczynek i jedzonko. Gdzieniegdzie powyżej lub poniżej szlaku wciąż leżą płaty śniegu. Pytam o godzinę, bo od 11-tej przewidywany był deszcz. No i dochodzi 11-ta. To mówię z uśmiechem: "To, co, za 8 minut zacznie padać?" iiiiii... mija cholera te osiem minut, akurat dojadamy kanapki, zagryzamy czekoladą, gdy z nieba lecą pierwsze krople. No kurde!

Powrót na przełęcz zaliczamy więc w deszczu. Przez chwilę jest lekko nerwowo (chociaż nikt nic nie mówi, to wychodzi w rozmowie później), jednak okazuje się, że odcinek ten pokonywany pod górę nie sprawia już aż takich znowu trudności. W sumie dość szybko przemykamy przez przełęcz, a gdy jesteśmy z drugiej strony, deszcz daje na wstrzymanie.

I co tu więcej pisać. Fajnie no. Chociaż dla mnie to było bardziej jak podrapanie się w miejscu, które mnie od dawna swędziało niż jak spełnienie marzenia wysokich lotów. Kozia Przełęcz to fantastyczne miejsce, pełne górskiej surowości, puste i tajemnicze w taką pogodę... Szlak też jest fantastyczny, trudnawy, nieco emocjonujący, różnorodny. Nie wiem no, chyba zaczynam mieć mały problem z tym, że to właśnie szlak :P.

Kiedyś pokuszę się o opis trasy i więcej zdjęć :).

9 komentarzy:

  1. znam ból kapryśnej pogody tego lata. Z moich planów odpadła Orla i Wrota Chałubińskiego, no cóż. Jak nie teraz, to kiedyś indziej (Orla jeszcze w tegorocznych planach ;) ). Pozdrawiam - po lubelsku i pedagogicznie-kulowsko ;) (jak doczytałam) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo to teraz będę siedzieć i móżdżyć, gdzie ja o tym kulu napisałam :O :D. Pozdrawiam również i powodzenia w realizacji planów życzę!

      Usuń
  2. Nasi gospodarze na kwaterze mówili ostatnio, że w sumie naliczyliby może z 10 pogodnych dni od początku lata...

    OdpowiedzUsuń
  3. Szkoda, że styl taki, hmmm, gimnazjalny?...

    OdpowiedzUsuń
  4. bez czepiania się raczej z życzliwości:
    Kolaż (również z fr. collage) :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nie to, że się czepiam ;>, ale w naszym ojczystym mamy "dwóch kolarzy":
      kolaż(fr. collage) - wytwór artystyczny zlepiony z róznych kawałków;
      kolarz(bo kolarski) - taki co popyla na rowerze

      Usuń
  5. ciekawy opis i jak zwykle fajny..foty też..

    OdpowiedzUsuń